Buszując w filiżance czarnej kawy

Na wstępie, który z mojego punktu widzenia jest etapem końcowym pisania tego posta, chciałabym powiedzieć, że najtrudniej jest zacząć, zwłaszcza pisanie po tak długim czasie. Początki nigdy nie wychodziły mi najlepiej, dlatego postarajcie się nie zniechęcać po paru linijkach kolejnego akapitu, enjoy :).


Muszę się do czegoś przyznać. Odkąd pamiętam czułam się bardziej dojrzała od moich rówieśników, ale dopiero teraz mogę powiedzieć, że chyba naprawdę dorastam. Po 17 wiosnach wkraczam w okres wielkich rozczarowań, poznawania siebie, a co najważniejsze zmian wartości. Zawsze myślałam o rzeczach mnie inspirujących jako o czymś przyjemnym dla mojego oka, słuchu, umysłu. Jednak teraz zaczynam widzieć to nieco inaczej, coś co mnie szokuje i przez dłuuugi czas zamęcza moją głowę, jest  dla mnie inspiracją. Ważna lekcja o której nie mogę zapomnieć (a patrząc po cytatach które chciałam umieścić na ścianie, zapominam bardzo często) jest to, że inspiracji nie można szukać na siłę. To specyficzne, przyjemne uczucie ucisku w głowie kiedy coś cię na tyle zaintryguje, że nie potrafisz o tym nie myśleć. To jest właśnie to, co utrzymuje mnie w przekonaniu, że dana rzecz jest dla mnie inspiracją.
Żeby jednak dojść do tematu mojej wielkiej inspiracji nadchodzących (mam nadzieję) lat, muszę wprowadzić was w temat jak w ogóle na nią wpadłam. Otóż od dawna staram się podążać szlakiem słowa kultowy. No wiecie, kultowy film, kultowy obraz, muzyka, książka etc. Ten wieczny brakujący element w układance zrozumienia. Najpierw trzeba przecież poznać klasyki, żeby rozumieć nawiązania do nich w tworach kultury dzisiejszych czasów. I nie mówię tutaj o klasykach w typu mitologia grecka czy dramaty Shakespeare'a, nie. Chodzi mi bardziej, o najczęściej wspominane tytuły na łamach filmów czy też książek, które wiemy że istnieją, wiemy, że są kultowe, ale nigdy nie wpadliśmy na to, żeby je oglądnąć, przeczytać czy też nawet posłuchać. Najprostszy przykład, jaki mogę teraz wymyślić - Pamiętnik Nicolasa Sparksa. Romansidło, do którego nawiązań znalazłam już multum czy to w filmach czy serialach takich jak Gossip Girl czy popularnym teraz Riverdale.
No więc właśnie, powoli zapełniam luki w znajomości tytułów uwieńczonych określeniem kultowych.
I tak, pewnego razu przymuszona (oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu) znalezieniem lektury na najbliższe 3 godziny samotności z mocnym ograniczeniem dostępu do zabijania czasu w przeglądaniu social mediów, stanęłam w bibliotece przed regałem z anglojęzycznymi lekturami szkolnymi. Powód prosty, nie chciało mi się szukać jakiś nowości a do tego w głowie miałam listę lektur obowiązkowych w krajach anglojęzycznych, z której większość pozycji zawsze chciałam odhaczyć, poznać.  No bo kto nie natknął się na bohaterkę książki, która właśnie w szkole przerabiała Wielkiego Gatsby'iego? I właśnie wtedy do rąk wpadł mi mały egzemplarz Buszującego w zbożu. Książka kontrowersyjna (jak się dowiedziałam z późniejszego researchu), o bardzo ciekawej historii, a dla mnie przełomowa.


Nie wszystkim się spodoba, to na pewno. Pisana bardzo charakterystycznie, czasem można powiedzieć, że wręcz chaotycznie. Główny bohater na pewno nie jest ulubieńcem tłumów; trudny charakter, często niezrozumiały ( właściwie, zależy dla kogo), wiecznie narzekający na kretynizm świata go otaczającego. Tak właśnie należy przedstawić bohatera z którym chyba najlepiej - od czasów Margo Roth Spiegelman z Papierowych Miast - się utożsamiam. Przed państwem Holden Caufield, nastolatek który otworzył moją wewnętrzną puszkę pandory, wśród moich przyjaciół jest znaną pod słowem ucieknijmy. Tylko Holden lekko ją zmienił, bo po zapoznaniu się z historią pewnych trzech dni spędzonych samotnie w Nowym Yorku, mogę ją określić jako ucieknę.
Podróż, do tego właśnie zainspirowała mnie lektura Buszującego w zbożu.  Chcę poznawać nowe, ciekawe miejsca, ciągnie mnie do świata. Samotne, weekendowe wypady; dłuższe, bardziej zaplanowane wyjazdy - chcę ich jak najwięcej przeżyć, czy to samotnie czy z bliskimi.
I po to powstaje ten blog. W głowie roi mi się od myśli i refleksji, czuję potrzebę przelewania ich gdzieś, nie koniecznie do skrytego pamiętnika, ukrytego za poduszką. Chciałabym pisać tutaj o książkach, podróżach i nurtujących mnie przemyśleniach związanych właśnie z wyjazdami, czy też moimi innymi zainteresowaniami (a jest ich całkiem sporo).
Na koniec chciałabym tylko powiedzieć, że nie od razu Rzym zbudowano, a ja sama nie mam zamiaru porywać się na głęboką wodę. Małymi kroczkami ku dorosłości i coraz to poważniejszym bardziej hardcore'owym planom.
Zapraszam do do śledzenia moich wpisów i dyskusji pod przyszłymi postami. Trzymajcie kciuki za mnie i mój słomiany zapał, chociaż to przyjemne ciepełko w środku, podpowiada mi, że zostanę tutaj na dłużej.
Cześć!

Komentarze